This site uses cookies.
Some of these cookies are essential to the operation of the site,
while others help to improve your experience by providing insights into how the site is being used.
For more information, please see the ProZ.com privacy policy.
This person has a SecurePRO™ card. Because this person is not a ProZ.com Plus subscriber, to view his or her SecurePRO™ card you must be a ProZ.com Business member or Plus subscriber.
Affiliations
This person is not affiliated with any business or Blue Board record at ProZ.com.
Services
Translation, Editing/proofreading, MT post-editing, Transcreation, Native speaker conversation, Interpreting, Training
Polish to French: Interview de Zbigniew Preisner General field: Art/Literary Detailed field: Cinema, Film, TV, Drama
Source text - Polish Rozpoczęli Panowie współpracę przy okazji muzyki do Bez końca. Jakie były oczekiwania Kieślowskiego odnośnie muzyki? Wielokrotnie powtarzał, że "nie zna się na muzyce", tym samym bardzo mnie ciekawi w jaki sposób wyrażał to, co chciałby odnaleźć w Pana kompozycjach.
*Zanim powiem o naszej pierwszej współpracy przy filmie Bez końca, to musimy cofnąć się o dwa lata, czyli do mojej pierwszej muzyki do filmu fabularnego Prognoza pogody Antoniego Krauzego. Nie wiem czy Pan widział ten film, jeżeli nie, to proponuję, że Pan go obejrzał, ponieważ muzyka, którą napisałem do tamtego filmu była oryginalna i silna i przekonała Kieślowskiego, żeby mnie zaprosić do współpracy. Wielokrotnie o tym mówił. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy w Warszawie, to nie było żadnej rozmowy o muzyce. Krzysztof pokazał mi film i powiedział, żebym napisał muzykę. Ponieważ jest Pan młodym człowiekiem, to powiem Panu jak wtedy wyglądała praca nad filmem: nie było video, nie było dvd, nie było Pro Toolsa, nie było nic. Oglądałem film w Warszawie, wracałem do Krakowa i pisałem muzykę, mając ten film w pamięci, nawiasem mówiąc skoro jest Pan na Sorbonie, to muszę przypomnieć, że o artystach najpiękniej powiedział Baudelaire, że „wyobraźnia jest spokrewniona z nieskończonością”. Wracając do filmu, wróciłem do Krakowa i przez dwa tygodnie zastanawiałem się co napisać. Zadzwoniłem nawet do Kieślowskiego, żeby powiedzieć, że ten film nie potrzebuje muzyki. Był w lekkim szoku, bo przecież zatrudnił mnie do napisania muzyki. Przypadkiem kilka dni później z Piwnicą pod Baranami graliśmy kabaret w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, ponieważ trwał stan wojenny i nigdzie indziej nie można było grać. Poprosiłem Kieślowskiego, żeby zorganizował dla mnie jeszcze jedną projekcję, bo widziałem film tylko raz, a chciałem potwierdzić swoje intuicyjne odczucia. Na tę projekcję zaprosiłem Piotra Skrzyneckiego, założyciela Piwnicy pod Baranami, wybitnego artystę, mówiąc mu, że uważam, że ten film nie potrzebuje muzyki, ale chciałem, żeby wyraził swoją opinię. Po projekcji Piotr powiedział do mnie : „ten film potrzebuje czegoś w rodzaju muzycznego misterium w atmosferze Dziadów, obrzędu”. Wtedy zrozumiałem, że jest to genialny pomysł, dlatego napisałem marsz pogrzebowy, który orkiestra symfoniczna nie grała ale śpiewała, bo chciałem, żeby było jak w kościele. Dopiero w pewnym momencie pokazałem orkiestrze, że ma zacząć grać, cały czas śpiewając. Do tego wszystkiego wymyśliłem sposób nagrania muzyki, a były to czasy monofonii. Żeby osiągnąć efekt takiego misterium, poprosiłem, żeby dwa mikrofony postawić wysoko w górze (studio na ul. Łąkowej w Łodzi), grała łódzka orkiestra, dyrygował Zdzisław Szostak. Na tych mikrofonach założyliśmy bardzo długi pogłos, nie pamiętam dokładnie, ale na pewno powyżej 20 sekund. I tak się zaczynało to nagranie. W momencie kiedy pokazałem orkiestrze, że ma zacząć grać, pomału otwieraliśmy bliskie mikrofony orkiestry. Tak powstała muzyka do tego filmu. Na marginesie, po pierwsze miałem bunt orkiestry, która nie chciała śpiewać, a po drugie byłem pewny, że Kieślowski wywali mnie z tego filmu. Po nagraniu powiedziałem Krzysztofowi, że przepraszam i że jeśli da mi jeszcze jedną szansę, to postaram się napisać lepszą muzykę do następnego filmu. Krzysztof wtedy powiedział mi „do końca życia będziemy razem pracowali, no i mamy marsz pogrzebowy, który będzie nam służył po śmierci”. Niestety zabrzmiał na jego pogrzebie.
*Jak wyglądała praca nad zaproponowanymi utworami? Czy Kieślowski miał sporo uwag, a jeśli tak, to na co najbardziej zwracał uwagę? Przeczytałem w jednym z wywiadów jego słowa: "jeśli chodzi o kwestie muzyczne, to ja się na tym nie znam, zgadzam się z wszystkimi sugestiami Zbyszka Preisnera". Czy rzeczywiście tak było?
Krzysztof rzeczywiście nie znał się na muzyce w takim sensie, że gdy chciał śpiewać Lulajże Jezuniu, to wychodziło mu Bóg się rodzi. Jako reżyser wiedział jednak jaką funkcję powierzyć muzyce w filmie. W naszej współpracy zawsze wpierw mówiliśmy o funkcji muzyki, a dopiero potem, mając koncepcję, wybieraliśmy miejsca w filmie, gdzie ta muzyka ma zagrać.
*Na przestrzeni wielu filmów, które stworzył Pan z Kieślowskim, wykorzystywaliście Panowie motyw muzyczny napisany do filmu "Bez końca". Dlaczego razem z Kieślowskim zdecydowali się Panowie na rozwinięcie tego właśnie motywu? Natknąłem się na fragment wywiadu, gdzie przyznaje Pan, że muzyka do "Bez końca" jest Pana zdaniem najlepszą muzyką, jaką skomponował Pan dla Kieślowskiego. Dlaczego właśnie ona?
Muzyka w filmie jest metafizyką, nie widać jej, ale ją słychać i można poczuć. Dzisiaj po latach, mogę powiedzieć, że ta instynktowna muzyka do Bez końca pozwoliła nam później porozumiewać z Kieślowskim w metafizyczny sposób. Krzysztof przekonał się, że muzyka może pełnić kreatywną rolę w filmie i że jest partnerem nie ilustracją. Wróciła ona w filmie Trzy kolory Niebieski jako marsz pogrzebowy, którą zagrano na ceremonii pogrzebowej kompozytora, który umiera w tym filmie. Powtarzanie czegoś jest matką estetyki. Muzyka do Bez końca otworzyła też moją wyobraźnię i ukształtowała mnie praktycznie na całe życie.
*Jeśli chodzi o postać Van Den Budenmayera - czy była może jakaś konkretna inspiracja lub impuls do tego, aby stworzyć specjalnego, fikcyjnego kompozytora?
Van den Budenmayer zrodził się przypadkiem. W Dekalogu IX Krzysztof (za sugestią Krzysztofa Zanussiego) chciał w scenie, kiedy bohaterka słucha płyty użyć jakąś pieśń Mahlera. Okazało się, że nabycie praw do nagrania było droższe niż chyba pół Dekalogu. A nagranie pieśni Mahlera też z powodów finansowych byłoby niewykonalne. Powiedziałem wtedy, żebyśmy znaleźli jakiś tekst z poprzedniej epoki, najlepiej po holendersku i ja napiszę muzykę i jeżeli się uda, to wymyślimy fikcyjnego kompozytora. Trochę tak, jak Pan Cogito Zbigniewa Herberta. Krzysztof poszedł do Ambasady Holandii w Warszawie, dali mu tekst z poprzedniej epoki, nie pamiętam autora, przeczytany przez Ambasadora Holandii, bo nikt nie znał tego języka. Napisałem do tego muzykę. Krzysztof powiedział, że to fantastyczny utwór, ale musimy wymyślić nazwisko kompozytora. Pomyśleliśmy, że Van den Budenmayer to holenderskie nazwisko, potem okazało się, że takie nazwisko w Holandii w ogóle nie istnieje.
*Jak "bycie Van Den Budenmayerem" wpłynęło także na Pana twórczość?
Bardzo śmiesznie. Na początku lat 90- tych polska prasa napisała o sensacyjnym odkryciu, że muzykę do Dekalogu IX nie napisał Preisner tylko Van den Budenmayer i że jestem we Francji oskarżony o plagiat. Ponieważ już wtedy byłem członkiem Sacemu zgłosiłem tam swój pseudonim, bo było oczywiste, że nikt taki nie istniał. Wydawało się, że to koniec zabawy w Van den Budenmayera. Ale tuż przed Podwójnym życiem Weroniki do Krzysztofa napisało wydawnictwo Larousse, że przygotowują nową edycję encyklopedii i bardzo proszą o informacje gdzie i kiedy odkrył Van den Budenmayera, co o nim wie, kiedy się urodził, czy ma więcej nut, bo muszą podać te informacje, a są poważnym wydawnictwem, to nazwisko stało się znane i nie mogą być ignorantami. Wtedy wymyśleliśmy z Kieślowskim, że musimy mu dać drugie życie. W Podwójnym życiu Weroniki, główny song napisał Van den Budenmayer, wymyśliliśmy katalog SBI (ponieważ moje imię na zachodzie ciężko im wymówić, zawsze mówili na mnie Sbigniew), daliśmy mu datę moich urodzin ale 200 lat wcześniej, a datę śmierci ustaliliśmy z Kieślowskim. To był 1989 rok i Krzysztof zapytał ile chcę żyć, odpowiedziałem, że góra do 2004 i taką ten kompozytor ma datę śmierci, tylko 200 lat wcześniej. Van den Budenmayer do dzisiaj istnieje i być może jeszcze powróci.
*W swojej pracy dyplomowej Kieślowski wypowiadał się dość lekceważąco o muzyce, a pod koniec jego twórczości grała ona ogromną rolę, wręcz na równi z obrazem. Co Pana zdaniem wywołało tę zmianę i dlaczego Kieślowski zdecydował się "zaufać muzyce"?
Ludzie dojrzewają. Myślę, że w pewnym momencie Krzysztof zrozumiał, że muzyka jest tak samo ważna jak aktor, operator kamery czy scenariusz. Po prostu zaufał.
*Począwszy od "Bez końca" mam wrażenie, że muzyka w filmach Kieślowskiego jest często utożsamiana z czymś nieuchwytnym, co znajduje się poza rzeczywistością, z emocjami. Czy Pana zdaniem muzyka była tym, co pozwoliło Kieślowskiemu zbliżyć się do uczuć człowieka, na co wcześniej forma dokumentalna mu nie pozwalała z powodów etycznych?
Krzysztof przestał robić filmy dokumentalne, tłumacząc to tym, że nie chce więcej krzywdzić ludzi, ponieważ bohaterowie jego dokumentów po tym filmie dalej żyli, ale ciężko było im wrócić do wcześniejszego życia. To jest trochę tak, jak by Pan kąpał się w zimnej wodzie, potem przez jakiś czas w bardzo ciepłej, a potem znów w tej lodowatej. Wtedy Krzysztof postanowił, zresztą pięknie to pokazał w filmie Amator, że chce skierować kamerę na siebie, czyli tak naprawdę, idąc drogą filmu dokumentalnego, opowiadać historie, które mogłyby się zdarzyć, ale grane przez aktorów, czyli nikt nikogo nie krzywdził.
*Co było dla Pana najważniejsze przy pisaniu muzyki filmowej, mając świadomość tego, że bardzo często w filmach Kieślowskiego nie jest ona bynajmniej ilustracją, a równorzędnym komponentem dzieła?
Od początku naszej współpracy czuliśmy, że muzyka nie może być tylko ilustracją, ale metafizyczną dopowiedzią do obrazu.
*Na jakim etapie produkcji powstawała zwykle muzyka do filmów Kieślowskiego? Czy było to na samym początku, może po przeczytaniu scenariusza, a może już w trakcie zdjęć? Od czego to zależało?
Od początku Dekalogu czytałem scenariusz długo przed zdjęciami, dlatego powstał Van den Budenmayer. Zwykle pisałem muzykę po ukończonym montażu, ale do Podwójnego życia Weroniki muzyka powstała i została nagrana w 50% wcześniej, tak samo przy Niebieskim. Bolero do Czerwonego też powstało przy nagraniu do Niebieskiego, już wiedzieliśmy co chcemy.
*I trochę paradoksalnie, zapytam: co sądzi Pan o twierdzeniu, że "dobrego soundtracku w filmie nie powinno być słychać"?
Zgadzam się z tym, dlatego nie wydaję wszystkich moich soundtracków. Jednak z niektórych filmów muzyka istnieje poza filmem. Czy wyobraża Pan sobie, że nie byłoby płyty z muzyką z Ojca chrzestnego Nino Rotty, Misji czy Pewnego razu w Ameryce Ennio Morricone, Rydwanów ognia Vangelisa czy na przykład, choć to oczywiście skrajny przykład, muzyki, którą w rzeczywistości „skomponował” Stanley Kubrick, dobierając muzykę do 2001 Odysei kosmicznej? Wszystko się zmienia. Kiedyś ludzie przychodzi do filharmonii na koncerty muzyki klasycznej, dzisiaj tysiącami chodzą na koncerty muzyki filmowej. Każdy rodzaj twórczości muzycznej ma swoją widownię. Muzyka filmowa też ją ma i to bardzo dużą.
*I na koniec, co sądzi Pan o określeniu, że Kieślowski był "kompozytorem filmów"?
Reżyser, robiąc film, podejmuje dwie najważniejsze decyzje: o czym chce zrobić film i z kim chce go zrobić. To jest cała tajemnica tego zawodu.
Translation - French - Vous avez commencé votre collaboration à l’occasion de l’écriture de la musique pour le film « Sans fin ». Il répétait à maintes reprises qu’il ne connaissait rien à la musique, par conséquent, je suis très curieux de savoir comment il exprimait ce qu’il voulait retrouver dans vos compositions.
Avant de parler de notre première collaboration autour du film « Sans fin », nous devons retourner deux ans en arrière, c’est-à-dire à la première musique que j’ai écrite pour le long métrage « La Prévision Météo » réalisé par Antoni Krauze. Je ne sais pas si vous avez vu ce film, si vous ne l’avez pas vu, je vous propose de le voir car la musique que j’ai écrite pour ce film était originale et forte et a convaincu Kieslowski de m’inviter à travailler avec lui. Il en a parlé de nombreuses fois. Lorsque nous nous sommes rencontrés la première fois à Varsovie, nous n’avons pas du tout discuté de musique. Krzysztof m’a montré le film et m’a demandé d’écrire la musique. Comme vous êtes une personne jeune, je vais vous dire à quoi ressemblait alors le travail sur le film : il n’y avait pas de vidéo, de D.V.D., pas de Pro Tools, il n’y avait rien. J’ai regardé le film à Varsovie, je suis rentré à Cracovie et j’ai écrit la musique en ayant en mémoire ce film, entre parenthèses, puisque vous êtes à la Sorbonne, je dois rappeler que c’est Baudelaire qui s’est exprimé de la plus belle manière à propos des artistes en disant que « l’imagination est apparentée à l’infini ». Pour revenir au film, je suis rentré à Cracovie et pendant deux semaines, j’ai réfléchi à ce que je pouvais écrire. J’ai même téléphoné à Kieslowski pour lui dire que ce film n’avait pas besoin de musique. Il était un peu choqué car de fait, il m’avait engagé pour écrire une musique. Par hasard, quelques jours plus tard avec le cabaret « La Cave aux Béliers » , nous donnions une représentation au Musée de l’Archevêché de Varsovie car l’état de guerre durait et l’on ne pouvait jouer nulle part ailleurs. J’ai sollicité Kieslowski afin qu’il organise encore une projection du film pour moi car je n’avais vu le film qu’une seule fois et je voulais confirmer mes ressentis intuitifs. J’ai invité à cette projection Piotr Skrzynecki, le fondateur de La Cave aux Béliers, un artiste remarquable en lui disant que d’après moi, le film n’avait pas besoin de musique. Après la projection, Piotr m’a dit : « ce film a besoin de quelque chose qui rappelle un mystère musical dans l’esprit des « Aïeux » , du rite ». C’est alors que j’ai compris que c’était une idée géniale, c’est pourquoi j’ai écrit une marche funèbre que l’orchestre symphonique ne jouait pas, mais chantait car je voulais que ce soit comme à l’église. Seulement après un moment, j’ai fait signe à l’orchestre de commencer à jouer tout en continuant à chanter. Pour accompagner tout cela, j’ai imaginé un moyen d’enregistrer la musique et c’était alors l’époque de la monophonie. Pour obtenir l’effet d’un mystère, j’ai demandé que deux microphones soient placés tout en haut (Studio rue Lakowa à Lodz), l’orchestre de Lodz jouait, Zdzislaw Szostak dirigeait. Sur ces microphones, nous avons placé une longue réverbération, je ne me souviens pas exactement, mais certainement plus de vingt secondes. Et cet enregistrement commençait comme cela. Au moment où j’ai fait signe à l’orchestre de commencer à jouer, nous avons doucement ouvert les microphones proches de l’orchestre. C’est ainsi qu’a été créée la musique pour ce film. Soit dit en passant, premièrement j’avais la révolte de l’orchestre qui ne voulait pas chanter et deuxièmement, j’étais certain que Kieslowski allait me virer du film. Après l’enregistrement, je me suis excusé auprès de Krzysztof et lui ai dit que s’il me donnait encore une chance, je m’efforcerais d’écrire une meilleure musique pour le prochain film. Krzysztof a alors dit que « nous allions travailler ensemble jusqu’à la fin de notre vie et que nous avions une marche funèbre qui nous servirait après notre mort ». Hélas on l’a jouée à son enterrement.
- Comment se déroulait le travail sur les œuvres proposées ? Est-ce que Kieslowski avait beaucoup de remarques – et si tel était le cas, à quoi faisait-il le plus attention ? J’ai lu dans l’une des interviews ses mots : « en ce qui concerne les questions de musique, je ne m’y connais pas, je suis d’accord avec toutes les suggestions de Zbigniew Preisner ». En était-il réellement ainsi ?
En effet, Krzysztof ne connaissait pas la musique au sens où lorsqu’il voulait chanter « Endors toi petit Jésus », cela donnait « Dieu est né » . En tant que metteur en scène, il savait quand même quelle fonction attribuer à la musique dans un film. Lors de notre collaboration, nous évoquions toujours d’abord la fonction de la musique, et seulement après, lorsque nous avions l’idée, nous choisissions les moments du film où l’on devait jouer cette musique.
- Si l’on considère l’ensemble des nombreux films que vous avez créés avec Kieslowski, vous avez exploité le thème musical écrit pour le film « Sans fin ». Pourquoi avez-vous décidé ensemble de développer ce thème en particulier ? Je suis tombé sur un fragment d’interview où vous reconnaissez que la musique pour « Sans fin » est d’après vous la meilleure musique que vous avez composée pour Kieslowski. Pourquoi celle-ci justement ?
La musique dans le film est métaphysique, on ne la voit pas, mais on l’entend et on peut la sentir. Aujourd’hui, après des années, je peux dire que cette musique instinctive pour « Sans fin » nous a permis ensuite de nous comprendre avec Kieslowski d’une manière métaphysique. Kieslowski a été convaincu que la musique pouvait jouer un rôle créatif dans un film et qu’elle était un partenaire et non une illustration. Elle est revenue dans le film Trois Couleurs Bleu en tant que marche funèbre jouée lors de la cérémonie d’enterrement du compositeur qui meurt dans le film. La répétition de quelque chose est la mère de l’esthétique. La musique pour « Sans fin » a également ouvert mon imagination et m’a formé pour pratiquement toute la vie.
- En ce qui concerne le personnage de Van Den Budenmayer – y avait-il une inspiration concrète ou une impulsion pour créer un compositeur spécial, fictif ?
Van Den Budenmayer est né par hasard. Dans le Décalogue IX, Krzysztof (sur suggestion de Krzysztof Zanussi) voulait utiliser un chant de Malher dans la scène où l’héroïne écoute un disque. Il s’est trouvé que l’acquisition des droits pour l’enregistrement était plus chère que, semble-t-il, la moitié du Décalogue. L’enregistrement d’un chant n’aurait pas pu être possible également pour des raisons financières. J’ai dit à ce moment-là que nous devrions trouver un texte d’une autre époque, le mieux en néerlandais et que j’écrirais la musique, et si cela réussissait, nous imaginerions alors un compositeur fictif. Un peu comme le Monsieur Cogito de Zbigniew Herbert. Krzysztof est allé à l’Ambassade de Hollande à Varsovie, ils lui ont donné le texte d’une autre époque, je ne me souviens pas de l’auteur, lu par l’Ambassadeur de Hollande car personne ne connaissait cette langue. J’ai écrit la musique d’accompagnement. Krzysztof a dit que c’était une œuvre fantastique, mais que nous devions inventer le nom du compositeur. Nous avons pensé que Van Den Budenmayer était un nom hollandais, et ensuite, il s’est révélé que ce nom n’existe pas du tout en Hollande.
- Comment le fait « d’être Van Den Budenmayer » a-t-il également influencé votre œuvre ?
Très drôlement. Au début des années 90, la presse polonaise a écrit à propos d’une découverte à sensation, que la musique du Décalogue avait été écrite non pas par Preisner, mais par Van Den Budenmayer et que j’étais accusé de plagiat en France. Comme j’étais déjà à l’époque membre de la Sacem, j’y ai déclaré mon pseudonyme car il était évident que personne n’existait sous ce nom. Il semblait que c’était la fin de cet amusement autour de Van Den Budenmayer. Mais, juste avant la sortie de « La Double Vie de Véronique », la maison d’édition Larousse a écrit à Krzysztof pour lui dire qu’elle préparait une nouvelle édition de l’encyclopédie et qu’elle souhaitait obtenir des informations, où et quand il avait découvert Van Den Budenmayer, ce qu’il savait à son sujet, quand il était né, s’il avait d’autres partitions, car elle doit donner ces informations, et comme c’est une maison d’édition sérieuse, ce nom est devenu célèbre et ils ne peuvent se permettre d’être des ignorants. Nous avons alors décidé avec Krzysztof de lui donner une deuxième vie. Dans « La Double Vie de Véronique », le chant principal a été écrit par Van Den Budenmayer, nous avons inventé le catalogue SBI (puisqu’en Occident il leur était difficile de prononcer mon prénom, on m’appelait toujours Sbigniew), nous lui avons attribué ma date de naissance deux cents ans plus tôt et nous avons défini la date de la mort avec Krzysztof. Nous étions en 1989 et Krzysztof m’a demandé combien de temps je voulais vivre, j’ai répondu au maximum jusqu’en 2004 et c’est cette date qui est la date du décès du compositeur, seulement deux cents ans auparavant. Van de Budenmayer existe jusqu’à aujourd’hui et reviendra peut-être encore.
- Dans son mémoire de fin d’études, Kieslowski s’exprimait assez irrévérencieusement à propos de la musique et, à la fin de son œuvre, elle jouait un rôle énorme à égalité avec l’image. Qu’est-ce qui a, à votre avis, provoqué ce changement et pourquoi Kieslowski a-t-il décidé de faire confiance à la musique ?
Les gens mûrissent. Je pense qu’à un certain moment, Krzysztof a compris que la musique est aussi importante que l’acteur, le cameraman ou le scénario. Tout simplement, il a fait confiance.
- J’ai l’impression qu’à partir de « Sans fin » la musique dans les films de Kieslowski est souvent assimilée avec quelque chose d’insaisissable, qui se trouve au-delà de la réalité, avec les émotions. Est-ce qu’à votre avis la musique était ce qui a permis à Kieslowski de se rapprocher des sentiments humains, ce que la forme documentaire ne lui permettait pas auparavant pour des raisons éthiques ?
Krzysztof a cessé de faire des documentaires et l’expliquait par sa volonté de ne pas faire de mal aux gens car les héros de ses documentaires continuaient de vivre après le film, mais il leur était difficile de retourner à leur ancienne vie. C’est un peu comme si vous vous baigniez dans l’eau froide, après un certain temps dans l’eau très chaude, et après à nouveau dans l’eau glacée. Krzysztof a alors décidé, il l’a d’ailleurs montré d’une belle façon dans l’Amateur, qu’il voulait diriger la caméra vers lui, c’est-à-dire en réalité, en poursuivant la voie du documentaire, raconter des histoires qui pourraient arriver, mais jouées par des acteurs, autrement dit personne ne causait de tort à personne.
- Qu’est-ce qui était le plus important pour vous lors de l’écriture de musique de film avec cette conscience que, très souvent celle-ci, dans les films de Kieslowski, n’est nullement une illustration, mais un composant de l’œuvre à part entière ?
Dès le début de notre collaboration, nous avons senti que la musique ne pouvait être seulement une illustration, mais un complément métaphysique de l’image.
- A quelle étape de la production était généralement créée la musique pour les films de Kieslowski ? Était-ce au tout début, peut-être après avoir lu le scénario ou peut-être déjà pendant les prises de vues ? De quoi cela dépendait-il ?
Depuis le début du Décalogue, je lisais le scénario longtemps avant les prises de vues, c’est pour cela qu’a été créé Van Den Budenmayer. D’ordinaire, j’écrivais la musique après la fin du montage, mais pour « La Double Vie de Véronique », la musique a été écrite et enregistrée à 50% plus tôt, de même pour Bleu. Le boléro pour Rouge a été écrit aussi au moment de l’enregistrement de Bleu, nous savions déjà ce que nous voulions.
- Et un peu paradoxalement, je vais vous demander ce que vous pensez de l’affirmation : « on ne devrait pas entendre une bonne bande son dans un film ».
Je suis d’accord avec cela, c’est pourquoi je n’édite pas toutes mes bandes son. Cependant, la musique de certains films existe en dehors du film. Pouvez-vous imaginer qu’il n’y aurait pas de disque avec la musique du « Parrain » de Nino Rota, de « La Mission » ou de « Il était une fois en Amérique » d’Ennio Morricone, des « Charriots de Feu » de Vangelis ou par exemple, quoique c’est un exemple extrême, avec la musique qu’a « composée » en réalité Stanley Kubrick en choisissant la musique pour « 2001 : L’Odyssée de l’Espace » ? Tout change. Autrefois, les gens allaient aux concerts de musique classique à la philharmonie, aujourd’hui, ils vont par milliers écouter des concerts de musique de films. Chaque genre de création musicale a son auditoire. La musique de film l’a également et même un très grand.
- Et pour terminer, que diriez-vous de décrire « Kieslowski comme compositeur de films » ?
Le metteur en scène prend deux décisions majeures lorsqu’il fait un film : à propos de quoi il veut faire un film et avec qui il veut le faire. C’est tout le mystère de ce métier.
- Vous avez commencé votre collaboration à l’occasion de l’écriture de la musique pour le film « Sans fin ». Il répétait à maintes reprises qu’il ne connaissait rien à la musique, par conséquent, je suis très curieux de savoir comment il exprimait ce qu’il voulait retrouver dans vos compositions.
Avant de parler de notre première collaboration autour du film « Sans fin », nous devons retourner deux ans en arrière, c’est-à-dire à la première musique que j’ai écrite pour le long métrage « La Prévision Météo » réalisé par Antoni Krauze. Je ne sais pas si vous avez vu ce film, si vous ne l’avez pas vu, je vous propose de le voir car la musique que j’ai écrite pour ce film était originale et forte et a convaincu Kieslowski de m’inviter à travailler avec lui. Il en a parlé de nombreuses fois. Lorsque nous nous sommes rencontrés la première fois à Varsovie, nous n’avons pas du tout discuté de musique. Krzysztof m’a montré le film et m’a demandé d’écrire la musique. Comme vous êtes une personne jeune, je vais vous dire à quoi ressemblait alors le travail sur le film : il n’y avait pas de vidéo, de D.V.D., pas de Pro Tools, il n’y avait rien. J’ai regardé le film à Varsovie, je suis rentré à Cracovie et j’ai écrit la musique en ayant en mémoire ce film, entre parenthèses, puisque vous êtes à la Sorbonne, je dois rappeler que c’est Baudelaire qui s’est exprimé de la plus belle manière à propos des artistes en disant que « l’imagination est apparentée à l’infini ». Pour revenir au film, je suis rentré à Cracovie et pendant deux semaines, j’ai réfléchi à ce que je pouvais écrire. J’ai même téléphoné à Kieslowski pour lui dire que ce film n’avait pas besoin de musique. Il était un peu choqué car de fait, il m’avait engagé pour écrire une musique. Par hasard, quelques jours plus tard avec le cabaret « La Cave aux Béliers » , nous donnions une représentation au Musée de l’Archevêché de Varsovie car l’état de guerre durait et l’on ne pouvait jouer nulle part ailleurs. J’ai sollicité Kieslowski afin qu’il organise encore une projection du film pour moi car je n’avais vu le film qu’une seule fois et je voulais confirmer mes ressentis intuitifs. J’ai invité à cette projection Piotr Skrzynecki, le fondateur de La Cave aux Béliers, un artiste remarquable en lui disant que d’après moi, le film n’avait pas besoin de musique. Après la projection, Piotr m’a dit : « ce film a besoin de quelque chose qui rappelle un mystère musical dans l’esprit des « Aïeux » , du rite ». C’est alors que j’ai compris que c’était une idée géniale, c’est pourquoi j’ai écrit une marche funèbre que l’orchestre symphonique ne jouait pas, mais chantait car je voulais que ce soit comme à l’église. Seulement après un moment, j’ai fait signe à l’orchestre de commencer à jouer tout en continuant à chanter. Pour accompagner tout cela, j’ai imaginé un moyen d’enregistrer la musique et c’était alors l’époque de la monophonie. Pour obtenir l’effet d’un mystère, j’ai demandé que deux microphones soient placés tout en haut (Studio rue Lakowa à Lodz), l’orchestre de Lodz jouait, Zdzislaw Szostak dirigeait. Sur ces microphones, nous avons placé une longue réverbération, je ne me souviens pas exactement, mais certainement plus de vingt secondes. Et cet enregistrement commençait comme cela. Au moment où j’ai fait signe à l’orchestre de commencer à jouer, nous avons doucement ouvert les microphones proches de l’orchestre. C’est ainsi qu’a été créée la musique pour ce film. Soit dit en passant, premièrement j’avais la révolte de l’orchestre qui ne voulait pas chanter et deuxièmement, j’étais certain que Kieslowski allait me virer du film. Après l’enregistrement, je me suis excusé auprès de Krzysztof et lui ai dit que s’il me donnait encore une chance, je m’efforcerais d’écrire une meilleure musique pour le prochain film. Krzysztof a alors dit que « nous allions travailler ensemble jusqu’à la fin de notre vie et que nous avions une marche funèbre qui nous servirait après notre mort ». Hélas on l’a jouée à son enterrement.
- Comment se déroulait le travail sur les œuvres proposées ? Est-ce que Kieslowski avait beaucoup de remarques – et si tel était le cas, à quoi faisait-il le plus attention ? J’ai lu dans l’une des interviews ses mots : « en ce qui concerne les questions de musique, je ne m’y connais pas, je suis d’accord avec toutes les suggestions de Zbigniew Preisner ». En était-il réellement ainsi ?
En effet, Krzysztof ne connaissait pas la musique au sens où lorsqu’il voulait chanter « Endors toi petit Jésus », cela donnait « Dieu est né » . En tant que metteur en scène, il savait quand même quelle fonction attribuer à la musique dans un film. Lors de notre collaboration, nous évoquions toujours d’abord la fonction de la musique, et seulement après, lorsque nous avions l’idée, nous choisissions les moments du film où l’on devait jouer cette musique.
- Si l’on considère l’ensemble des nombreux films que vous avez créés avec Kieslowski, vous avez exploité le thème musical écrit pour le film « Sans fin ». Pourquoi avez-vous décidé ensemble de développer ce thème en particulier ? Je suis tombé sur un fragment d’interview où vous reconnaissez que la musique pour « Sans fin » est d’après vous la meilleure musique que vous avez composée pour Kieslowski. Pourquoi celle-ci justement ?
La musique dans le film est métaphysique, on ne la voit pas, mais on l’entend et on peut la sentir. Aujourd’hui, après des années, je peux dire que cette musique instinctive pour « Sans fin » nous a permis ensuite de nous comprendre avec Kieslowski d’une manière métaphysique. Kieslowski a été convaincu que la musique pouvait jouer un rôle créatif dans un film et qu’elle était un partenaire et non une illustration. Elle est revenue dans le film Trois Couleurs Bleu en tant que marche funèbre jouée lors de la cérémonie d’enterrement du compositeur qui meurt dans le film. La répétition de quelque chose est la mère de l’esthétique. La musique pour « Sans fin » a également ouvert mon imagination et m’a formé pour pratiquement toute la vie.
- En ce qui concerne le personnage de Van Den Budenmayer – y avait-il une inspiration concrète ou une impulsion pour créer un compositeur spécial, fictif ?
Van Den Budenmayer est né par hasard. Dans le Décalogue IX, Krzysztof (sur suggestion de Krzysztof Zanussi) voulait utiliser un chant de Malher dans la scène où l’héroïne écoute un disque. Il s’est trouvé que l’acquisition des droits pour l’enregistrement était plus chère que, semble-t-il, la moitié du Décalogue. L’enregistrement d’un chant n’aurait pas pu être possible également pour des raisons financières. J’ai dit à ce moment-là que nous devrions trouver un texte d’une autre époque, le mieux en néerlandais et que j’écrirais la musique, et si cela réussissait, nous imaginerions alors un compositeur fictif. Un peu comme le Monsieur Cogito de Zbigniew Herbert. Krzysztof est allé à l’Ambassade de Hollande à Varsovie, ils lui ont donné le texte d’une autre époque, je ne me souviens pas de l’auteur, lu par l’Ambassadeur de Hollande car personne ne connaissait cette langue. J’ai écrit la musique d’accompagnement. Krzysztof a dit que c’était une œuvre fantastique, mais que nous devions inventer le nom du compositeur. Nous avons pensé que Van Den Budenmayer était un nom hollandais, et ensuite, il s’est révélé que ce nom n’existe pas du tout en Hollande.
- Comment le fait « d’être Van Den Budenmayer » a-t-il également influencé votre œuvre ?
Très drôlement. Au début des années 90, la presse polonaise a écrit à propos d’une découverte à sensation, que la musique du Décalogue avait été écrite non pas par Preisner, mais par Van Den Budenmayer et que j’étais accusé de plagiat en France. Comme j’étais déjà à l’époque membre de la Sacem, j’y ai déclaré mon pseudonyme car il était évident que personne n’existait sous ce nom. Il semblait que c’était la fin de cet amusement autour de Van Den Budenmayer. Mais, juste avant la sortie de « La Double Vie de Véronique », la maison d’édition Larousse a écrit à Krzysztof pour lui dire qu’elle préparait une nouvelle édition de l’encyclopédie et qu’elle souhaitait obtenir des informations, où et quand il avait découvert Van Den Budenmayer, ce qu’il savait à son sujet, quand il était né, s’il avait d’autres partitions, car elle doit donner ces informations, et comme c’est une maison d’édition sérieuse, ce nom est devenu célèbre et ils ne peuvent se permettre d’être des ignorants. Nous avons alors décidé avec Krzysztof de lui donner une deuxième vie. Dans « La Double Vie de Véronique », le chant principal a été écrit par Van Den Budenmayer, nous avons inventé le catalogue SBI (puisqu’en Occident il leur était difficile de prononcer mon prénom, on m’appelait toujours Sbigniew), nous lui avons attribué ma date de naissance deux cents ans plus tôt et nous avons défini la date de la mort avec Krzysztof. Nous étions en 1989 et Krzysztof m’a demandé combien de temps je voulais vivre, j’ai répondu au maximum jusqu’en 2004 et c’est cette date qui est la date du décès du compositeur, seulement deux cents ans auparavant. Van de Budenmayer existe jusqu’à aujourd’hui et reviendra peut-être encore.
- Dans son mémoire de fin d’études, Kieslowski s’exprimait assez irrévérencieusement à propos de la musique et, à la fin de son œuvre, elle jouait un rôle énorme à égalité avec l’image. Qu’est-ce qui a, à votre avis, provoqué ce changement et pourquoi Kieslowski a-t-il décidé de faire confiance à la musique ?
Les gens mûrissent. Je pense qu’à un certain moment, Krzysztof a compris que la musique est aussi importante que l’acteur, le cameraman ou le scénario. Tout simplement, il a fait confiance.
- J’ai l’impression qu’à partir de « Sans fin » la musique dans les films de Kieslowski est souvent assimilée avec quelque chose d’insaisissable, qui se trouve au-delà de la réalité, avec les émotions. Est-ce qu’à votre avis la musique était ce qui a permis à Kieslowski de se rapprocher des sentiments humains, ce que la forme documentaire ne lui permettait pas auparavant pour des raisons éthiques ?
Krzysztof a cessé de faire des documentaires et l’expliquait par sa volonté de ne pas faire de mal aux gens car les héros de ses documentaires continuaient de vivre après le film, mais il leur était difficile de retourner à leur ancienne vie. C’est un peu comme si vous vous baigniez dans l’eau froide, après un certain temps dans l’eau très chaude, et après à nouveau dans l’eau glacée. Krzysztof a alors décidé, il l’a d’ailleurs montré d’une belle façon dans l’Amateur, qu’il voulait diriger la caméra vers lui, c’est-à-dire en réalité, en poursuivant la voie du documentaire, raconter des histoires qui pourraient arriver, mais jouées par des acteurs, autrement dit personne ne causait de tort à personne.
- Qu’est-ce qui était le plus important pour vous lors de l’écriture de musique de film avec cette conscience que, très souvent celle-ci, dans les films de Kieslowski, n’est nullement une illustration, mais un composant de l’œuvre à part entière ?
Dès le début de notre collaboration, nous avons senti que la musique ne pouvait être seulement une illustration, mais un complément métaphysique de l’image.
- A quelle étape de la production était généralement créée la musique pour les films de Kieslowski ? Était-ce au tout début, peut-être après avoir lu le scénario ou peut-être déjà pendant les prises de vues ? De quoi cela dépendait-il ?
Depuis le début du Décalogue, je lisais le scénario longtemps avant les prises de vues, c’est pour cela qu’a été créé Van Den Budenmayer. D’ordinaire, j’écrivais la musique après la fin du montage, mais pour « La Double Vie de Véronique », la musique a été écrite et enregistrée à 50% plus tôt, de même pour Bleu. Le boléro pour Rouge a été écrit aussi au moment de l’enregistrement de Bleu, nous savions déjà ce que nous voulions.
- Et un peu paradoxalement, je vais vous demander ce que vous pensez de l’affirmation : « on ne devrait pas entendre une bonne bande son dans un film ».
Je suis d’accord avec cela, c’est pourquoi je n’édite pas toutes mes bandes son. Cependant, la musique de certains films existe en dehors du film. Pouvez-vous imaginer qu’il n’y aurait pas de disque avec la musique du « Parrain » de Nino Rota, de « La Mission » ou de « Il était une fois en Amérique » d’Ennio Morricone, des « Charriots de Feu » de Vangelis ou par exemple, quoique c’est un exemple extrême, avec la musique qu’a « composée » en réalité Stanley Kubrick en choisissant la musique pour « 2001 : L’Odyssée de l’Espace » ? Tout change. Autrefois, les gens allaient aux concerts de musique classique à la philharmonie, aujourd’hui, ils vont par milliers écouter des concerts de musique de films. Chaque genre de création musicale a son auditoire. La musique de film l’a également et même un très grand.
- Et pour terminer, que diriez-vous de décrire « Kieslowski comme compositeur de films » ?
Le metteur en scène prend deux décisions majeures lorsqu’il fait un film : à propos de quoi il veut faire un film et avec qui il veut le faire. C’est tout le mystère de ce métier.
Polish to French: Margaret Bellis Pieprzony bohater Mon père, ce foutu héros General field: Art/Literary Detailed field: Poetry & Literature
Source text - Polish Pod kołami służbowego busa
Ojciec z trudem panował nad emocjami po tym, jak Mam odwiedziła go w zakładzie pracy. Był potwornie wściekły i pragnął zemsty. Publicznie nie mógł pozwolić sobie na rękoczyny, które w domowym zaciszu uchodziły mu na sucho, dlatego też zmuszony był do zmiany strategii. Za kluczowy czynnik skompromitowania żony w sprawie o alimenty a później najpewniej i o rozwód przyjął rady prezesa dotyczące przykładnych kontaktów z dziećmi. Chcąc się wyluzować po stresującej wizycie nieproszonych gości, sięgnął po alkohol, który zamiast mu ulżyć, pobudził żądzę odwzajemnienia upokorzenia. Pijany, zamiast wyluzować, coraz bardziej się wściekał. Z każdym następnym kieliszkiem w głowie kotłowały mu się nowe szykany i złośliwości. W alkoholowym amoku podjął decyzję, że kontakty z dziećmi zacznie czym prędzej.
Tego wieczora wyjątkowo dokuczliwie nudziłam się w domu. Przykro robiło się z minuty na minutę coraz bardziej na myśl, że jestem sama. Smutek rozlewał się po mojej twarzy, a kąciki ust bezwładnie opadały. Próbowałam zabić tę nudę, oglądając program w telewizji, ale nic nie przypadło mi do gustu. Rozmyślam o tym, co robi moja ukochana Jula. Czy jest z koleżankami? Czy dobrze bawi się ze swoim towarzystwem? I czy choć trochę jestem do niej podobna? Stanęłam przed lustrem i zaczęłam zastanawiać się, dlaczego Mam ostrzygła mnie jak chłopca. Chciałam mieć podobnie jak Jula długie falowane włosy i te cudnie kolorowe policzki. Marzyłam, żeby być dokładnie taka sama jak siostra. Piękna i mądra. Długo wlepiałam wzrok w lustro. Tak długo, że zamiast swojego widziałam jej odbicie. Czułam błogość i spokój, kiedy wspominałam, jak czule mnie przytulała. Byłam pewna, że kocha mnie bardzo mocno. Po chwili wróciłam do mojej samotni i próbowałam wymyślić coś, żeby przeczekać niemiłosiernie ciągnący się, sierocy wieczór. Może, zanim wrócą, zjem kolację? Pomyślałam, że z pełnym brzuchem łatwiej będzie mi przetrwać czas do powrotu moich bliskich.
W lodówce, jak się okazało nie było nic oprócz jajek. Wzięłam dwie kanapki i posmarowałam masłem. Do tego talerzyk, łyżeczka, spodeczek na skorupki i kieliszeczek na jajko. Byłam bardzo samodzielna, pomyślałam o wszystkim, szykując sobie kolację.
Voila! – krzyknęłam.
W kuchni poruszałam się płynnie i z gracją. Zupełnie jak w tańcu na parkiecie. Jak tylko woda się zagotowała, ostrożnie, żeby się nie poparzyć, za pomocą stołowej łyżki włożyłam jajka do wrzątku. Gdy w podskokach, na myśl o pysznościach, jakie na mnie czekają, zacierałam ręce, usłyszałam dobiegający z przedpokoju dźwięk stukania do drzwi. Jula czy mama? Jula czy mama? Sama ze sobą radośnie się przekomarzałam. Którą z nich wcześniej zobaczę? Zniecierpliwiona otworzyłam drzwi zupełnie bez namysłu. W jednej sekundzie radosne emocje opadły, mój optymizm runął z impetem. W drzwiach stanął mój ojciec. Wraz z nim do domu wszedł przeszywający chłód, który wprawił moje ciało w drżenie. Może to jednak nie chłód, lecz jego postać napawała mnie lękiem. Zaskoczona nieoczekiwaną wizytą, w myślach nerwowo zadawałam sobie pytania. Co on tutaj robi? Dlaczego nas odwiedził? Czego chce? Nie mogłam nic wymyślić, nie znajdowałam logicznej odpowiedzi.
Nie cieszysz się, że tatuś przyszedł? – kpił z mojej przerażonej miny. – Jesteś sama? W takim razie ubieraj się, zabieram cię na przejażdżkę.
Choć nie było od niego czuć wódki, utrzymywał równowagę i mówił składnie, domyśliłam się, że jest pijany. Znałam jego reakcje po alkoholu na tyle, że wiedziałam, iż w tym stanie będzie szukał powodu do awantury. Potwornie się bałam, pierwszy raz znalazłam się z nim sam na sam w takiej sytuacji. Na szczęście instynktownie i samoczynnie włączyła się ćwiczona latami instrukcja obsługi despoty. Nie można było być niemiłym i robić czegokolwiek, co mogłoby go rozzłościć. Kontakt z nim, kiedy był wypity, przypominał chodzenie po polu minowym. Trzeba bardzo uważnie dobierać słowa. Jeśli padnie określenie, które nie przypadnie mu do gustu, wybuch jest gotowy. Jedynym sposobem, żeby wyjść cało z tego spotkania, jest cholernie trudna sztuka uchwycenia chwili jego nieuwagi i natychmiastowa ucieczka.
Tato, teraz nie mogę wyjść, właśnie miałam zjeść kolację. Sam zobacz, w kuchni na piecu gotują się jajka. Poza tym czekam na mamę i siostrę, które mogą przyjść w każdej chwili – szukałam logicznych argumentów. Musiałam zrobić wszystko, żeby go nie obrazić, więc starałam się ostrożnie dobierać słowa. – Mimo iż chciałabym pójść z tobą, to prawdopodobnie nie mam klucza od domu. W tej chwili moje wyjście jest niemożliwe.
Czekając na jego reakcję, uświadomiłam sobie, że niefortunnie użyłam słowa „prawdopodobnie”. Wystraszyłam się, że mógł odkryć moją do niego niechęć. Serce zaczęło dudnić bardzo mocno i donośnie, a tętniąca w żyłach krew dokuczliwie uciskała skronie. Poczułam jak panika, nadzwyczaj boleśnie rozlewa się po całym moim ciele, każdym najmniejszym naczynkiem rozszerzając je do granic wytrzymałości. Ze strachu przełknęłam ślinę, najciszej jak potrafiłam, aby nie mógł usłyszeć moich emocji.
To nie pojedziesz z tatusiem? – drwiąc ze mnie, wbijał swój wzrok przepełniony obłędem. – Ubieraj się.
„Zabije cię, zabije cię”, intuicja szeptała mi do ucha, kiedy on przez zaciśnięte zęby uśmiechał się do mnie, chcąc podstępnie ukryć swój szaleńczy zamiar. Byłam oszołomiona, nie mogłam się ruszyć. Zdjął z wieszaka moją zimową kurtkę i zaczął mnie ubierać. Ogromny balast zagrożenia na moich ramionach i jednocześnie obezwładnienie lękiem nakazywało się poddać. Byłam jak marionetka. Zastanawiałam się, czy to alkohol, czy chęć zemsty na mamie wywołała u niego tę agresję.
Naprawdę muszę wyjść? – niepewnie wydusiłam z siebie.
Jego kolejne spojrzenie, było jeszcze bardziej surowe. Dosadne niczym uderzenie. Zimny, tępy wzrok jak broń przyłożona wprost do mojej klatki piersiowej. Tylko ode mnie zależało czy coś wymyślę i oszukam oprawcę, czy pozwolę, aby przeraźliwe bolesne uczucie rozrywania w piersiach, a potem rozlewającej się po moim ciele gęstej gorącej krwi pozwoliło mi umrzeć.
Zdaniem sądu dzieci powinny mieć kontakt z ojcem – wymamrotał pod nosem szyderczo. Nie przyjmował odmowy, chciał mi pokazać, że panuje nade mną.
Zdałam sobie wtedy sprawę, że jeśli wsiądę z nim do auta, nie będzie już dla mnie odwrotu. Nie miałam pojęcia jak przechytrzyć swego kata podczas krótkiej drogi z domu do samochodu. Na zewnątrz było mroczno, a nawet mgliście. Miejscami oblodzony chodnik znacznie ograniczał swobodę stawianych kroków. Wszędzie leżały śnieżne muldy. W słabo oświetlonej okolicy nie widać było ludzi. Nie mogłam dostrzec przejeżdżających samochodów. W uszach raz za razem głośno dudniło serce. Z zewnątrz ledwo docierały do mnie jakiekolwiek odgłosy. Zastanawiałam się, czy to mój strach i przerażenie nie dopuszczały do mnie prawdziwych obrazów, czy faktycznie nikt nas nie mijał, nie było przechodniów. Czy zamknęłam drzwi do domu? W myślach zadałam sobie zupełnie nieistotne w tamtej chwili pytanie. Ze strachu zaczęłam wariować. Mózg przetwarzał setki zbędnych informacji i zamiast szukać rozwiązania, wciąż podsuwał mi nowe wersje przeraźliwych zakończeń przejażdżki z ojcem. Chcąc pozbyć się natręctwa, zaczęłam prowadzić wewnętrzny dialog. Wdech wydech, wdech wydech. Musisz zatrzymać tę plątaninę myśli. Uspokój się i zacznij wreszcie jasno myśleć! Rozejrzyj się. Z pozornym opanowaniem upominałam samą siebie, wypatrując osób, które pomogłyby mi uwolnić się z tej sytuacji. Moja droga z punktu widzenia przechodnia, gdyby nawet jakiś się pojawił, nic nie wskazuje na to, że dzieje się coś złego. Sama pomyśl jak z zewnątrz, okiem przypadkowego człowieka to wygląda: Ojciec z dzieckiem zbliżają się do samochodu. Pewnie gdzieś jadą. Nikt nie zauważyłby, że jesteś sparaliżowana strachem, a jego chwiejny krok usprawiedliwiałaby niesprzyjająca równowadze pokryta śniegiem nawierzchnia. Nikt nie pomyślałby, że wsiada za kierownicę pijany. Głos rozsądku pozbawił mnie nadziei.
Zbyt duża na wymyślone historie i żeby kłamać, ale niezbyt dorosła, żeby ktoś potraktował mnie poważnie i mi uwierzył. Zrozumiałam, że przypadkowy, obcy człowiek nie będzie dla mnie ratunkiem i w tej sytuacji muszę coś innego wymyślić. Czas uciekał nieubłaganie szybko, wielkimi krokami, których do samochodu zostało niewiele. W tej sytuacji każde z nas musiało zachować kamienną twarz i pozory chcąc oszukać się nawzajem. Będzie dobrze, nic złego nie może mnie spotkać. Zobaczysz, że wszystko dobrze się skończy. Słowa pocieszenia przeplatały się z obrazem jego mętnych oczu i pijackiego grymasu na twarzy. Przechylona w bok głowa stanowiła znak na końcu pytania, „czy aby na pewno wszystko dobrze się skończy?”.
Usiądź z przodu – zdjął dłoń z mojego barku i przeszedł na drugą stronę auta, chcąc zająć miejsce kierowcy.
Teraz albo nigdy! Pomyślałam. Teraz jest ten jedyny moment. W ułamku sekundy zdecydowałam. Jak tylko przeszedł na drugą stronę auta, zaczęłam biec. Wściekł się, kiedy to dostrzegł. Był na tyle pijany, że nie miał szans mnie dogonić. Wsiadł za kierownicę busa, którym przyjechał. Odpalił silnik i bez wyczucia z całej siły wcisnął pedał gazu aż do podłogi. Koła samochodu zaczęły kotłować i jęczeć zagrzebując się w śniegu coraz głębiej. Upadłam niedaleko przedniej osi. Ryk silnika z tej perspektywy powodował, że samochód wydawał się niczym ciężki, stalowy wagon pociągu, który, gdy tylko ruszy roztrzaska mnie na kawałki. Byłam pewna, że jeśli mu się uda, to zginę. W tamtej chwili to nie był już mój ojciec, to chorobliwie przekonany o swoich racjach psychopata. On albo ja. Zadałam sobie pytanie. Wyraźnie poczułam, jak adrenalina motywuje moje ciało do dalszej ucieczki, serce zaczęło galopować, tłocząc w szybkim tempie ogromne ilości krwi do mięśni. Łydki, uda, ramiona i plecy napięły się, stając się twarde. Wstałam i natychmiast zaczęłam biec dalej. Skręciłam w pierwszą ulicę, na której sąsiad miał masywne ogrodzenie swojej posesji. Pomyślałam, że potężna metalowa brama zatrzyma pędzący samochód ojca. Tak długo, jak nie stanęłam za przeszkodą, nie oglądałam się za siebie, wciąż jednak słyszałam natarczywy jazgot silnika i coraz bardziej żałosny jęk napędu. Nie udało mu się ruszyć. Kiedy tylko poczułam się bezpieczna, krew z całego ciała napłynęła mi wprost do czaszki. Szybko opadające emocje wzmogły ciśnienie, które chciało rozsadzić mi głowę.
Sąsiad natychmiast zauważył moje wtargnięcie. Prosty człowiek, który sam od czasu do czasu popijał, spojrzał na mnie i na ojca, który niespodziewanie pojawił się na ulicy tuż przed ogrodzeniem. Szybko zorientował się w sytuacji i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, stanowczo wytłumaczył ojcu, że powinien dać mi spokój. Wrócić do domu i porządnie odpocząć. Myślę, że sąsiedzi wiedzieli, że ojciec źle nas traktował. Nie żądając wyjaśnień, odprowadził mnie pod drzwi mojego domu i czekał, aż je za sobą zamknę na klucz. Zanim zszedł po schodach, głośno nakazał mi otwierać tylko mamie lub siostrze.
Dopóki byłam sama, nie mogłam przestać się trząść i reagować lękiem na każdy odgłos dobiegający z ulicy. Chciałam jak najszybciej zapomnieć o przykrym wydarzeniu. Zastanawiałam się, czy gdybym opowiedziała tę historię mamie, uwierzyłaby mi. Krótka chwila, podczas której woda z jajek nie zdążyła się wygotować. Nie chciałam jej denerwować. Mogłaby pomyśleć, że zmyślam, przecież jestem dzieckiem. Zdecydowałam zatrzymać to zdarzenie tylko dla siebie.
Sytuacja, która spotkała mnie tego wieczora, przywołała w mojej głowie inne potworne obrazy. Widziałam go z nożem w ręce w pogoni za matką, która mocno przyciskała mnie do piersi, jakbyśmy stanowiły jedno ciało podczas ucieczki. Długo nie mogłam zasnąć. Zastanawiałam się, czy te wizje są efektem emocjonującego wieczoru, czy stanowią echo przywołane z przeszłości. Mgliste wspomnienia wydarzeń, podczas których z trudem łapałam powietrze. Czułam strach, przerażenie, ale i niesamowitą jedność z mamą. Nie pamiętam czy wcześniej były awantury i czy się kłócili, w każdym razie ojciec nie miał kontroli nad swoim zachowaniem i wykazywał się ponad ludzką siłą. Nie było szans, żeby go uspokoić, można było uciekać i modlić się, żeby nas nie dogonił. Nigdy nie miałam odwagi zapytać Mam, czy to zdarzenie faktycznie miało miejsce.
Translation - French Sous les roues d’un bus de service
Mon père domina difficilement ses émotions après la visite de Mam à son travail. Il était terriblement furieux et souhaitait se venger. Il ne pouvait se permettre d’en venir aux mains en public comme cela lui était possible sans conséquence au sein du foyer, c’est pourquoi il fut obligé de changer de stratégie. Il considéra les conseils du président relatifs aux contacts exemplaires avec les enfants comme cruciaux pour confondre sa femme quant à la pension alimentaire, et ensuite certainement en vue du divorce. Pour se détendre après la visite stressante d’invitées inopportunes, il prit de l’alcool qui, au lieu de le soulager, éveilla en lui la soif d’humilier à son tour. Ivre, au lieu de se détendre, il devenait encore plus furieux. Dans cet amok provoqué par l’alcool, il prit la décision de commencer le plus rapidement possible à avoir des contacts avec les enfants.
Ce soir-là, je m’ennuyais particulièrement à la maison. Je me sentais triste de minute en minute à la pensée d’être seule. La tristesse envahissait mon visage et les coins de ma bouche retombaient. Je tentais de lutter contre cet ennui en regardant un programme de télévision, mais rien ne m’intéressait. Je pensais à ce que faisait ma chère Julie. Était-elle avec des copines ? S’amusait-elle bien en leur compagnie ? Et lui ressemblais-je au moins un peu ? Je me postai devant le miroir et commençai à me demander pourquoi Mam m’avait coupé les cheveux comme à un jeune garçon. Je voulais avoir de longs cheveux ondulés comme Julie et ses joues merveilleusement colorées. Je rêvais d’être exactement comme ma sœur. Belle et intelligente. Je fixais longtemps le miroir. Si longtemps qu’au lieu de mon reflet, je voyais son image. Je ressentais du bonheur et de la sérénité lorsque je me souvenais de ses douces étreintes. J’étais sûre qu’elle m’aimait beaucoup. Après un moment, je retournai à mon ermitage et tentai d’inventer quelque chose pour patienter pendant cette soirée d’orpheline qui traînait impitoyablement en longueur. Peut-être manger le souper avant qu’elles ne reviennent ? Je pensais que le ventre plein, ce serait plus facile d’attendre mes proches.
Le réfrigérateur se révéla vide, il ne contenait rien hormis des œufs. Je pris deux tartines que je beurrais. À cela j’ajoutais une petite assiette, une cuillère, une soucoupe pour les coquilles et un coquetier. J’étais très autonome, j’avais pensé à tout en préparant mon souper.
- « Voilà ! », criai-je.
Je me déplaçais avec fluidité et grâce dans la cuisine. Tout comme sur un parquet de danse. Dès que l’eau se mit à bouillir, avec prudence pour ne pas me brûler, j’y plongeais à l’aide d’une cuillère les œufs. Alors que je bondissais à l’idée des bonnes choses qui m’attendaient en me frottant les mains, j’entendis frapper à la porte d’entrée. Julie ou Mam ? Julie ou Mam ? Je plaisantais joyeusement avec moi-même. Laquelle des deux verrai-je avant ? Impatiente, j’ouvris la porte complètement sans réfléchir. En une seconde, les émotions joyeuses retombèrent, mon optimisme s’effondra avec fracas. Mon père apparut sur le seuil. Un froid perçant pénétra avec lui dans la maison et fit trembler mon corps. Peut-être n’était-ce pas le froid, mais sa personne me remplissait de peur. Surprise par cette visite imprévue, je me posais nerveusement un tas de questions. Que fait-il ici ? Pourquoi nous rend-il visite ? Que veut-il ? Je ne pouvais rien inventer, je ne trouvais pas d’explication logique.
- « Tu n’es pas contente de voir ton papa ? », se moquait-il de ma mine effrayée. « Tu es seule ? Dans ce cas, habille-toi, je t’emmène faire une balade. »
Quoiqu’il ne sentît pas l’alcool, qu’il se tenait droit et parlait logiquement, je me suis doutée qu’il était ivre. Je connaissais suffisamment ses réactions quand il avait bu pour savoir que dans cet état, il allait chercher la dispute. J’avais affreusement peur, je me trouvais pour la première fois seule avec lui dans une telle situation. Heureusement, de façon automatique et instinctive, la notice d’instruction du despote, travaillées pendant des années, me revint. On ne pouvait être désagréable et faire quoique que ce soit qui puisse le mettre en colère. Le contact avec lui lorsqu’il avait bu était comme marcher sur un champ de mines. Il faut choisir avec soin ses mots. Si un terme qui ne lui plaît pas est prononcé, l’explosion est prête. Le seul moyen pour se sortir de cette rencontre est l’art incroyablement difficile de saisir un moment d’inattention et de s’enfuir.
- « Papa, je ne peux pas sortir maintenant, je devais justement manger le souper. Regarde toi-même, les œufs sont en train de cuire. Par ailleurs, j’attends Mam et ma sœur qui vont arriver à tout moment », cherchai-je des arguments logiques.
Je devais tout faire pour ne pas le vexer, je m’efforçais donc de choisir soigneusement mes mots.
- « Je voulais sortir avec toi, mais vraisemblablement je n’ai pas la clé de la maison. Il est impossible que je sorte maintenant. »
En attendant sa réaction, je me suis rendu compte que j’avais malheureusement utilisé le mot « vraisemblablement ». Je fus effrayée à l’idée qu’il puisse découvrir mon aversion à son égard. Mon cœur commença à battre très violemment et fort, et le sang battant dans mes veines me serrait désagréablement les tempes. Je sentis la panique qui se répandait incroyablement douloureuse dans tout mon corps, l’élargissant avec chaque petit vaisseau jusqu’aux limites de l’endurance. De peur, j’avalais ma salive le plus silencieusement possible afin qu’il ne puisse pas entendre mes émotions.
- « Alors tu ne veux pas venir avec papa faire un tour ? » En se moquant de moi, il me fixait de son regard empli de folie : « Habille-toi. »
« Il va te tuer, il va te tuer », me murmurait mon intuition à l’oreille lorsque les dents serrées, il me souriait en voulant dissimuler par ruse son intention folle. J’étais abasourdie, je ne pouvais pas bouger. Il prit sur le porte manteau mon blouson d’hiver et commença à m’habiller. Le poids énorme de la menace sur mes épaules et, en même temps, la paralysie produite par la peur me dictaient de me plier. J’étais comme une marionnette. Je me demandais si c’était l’alcool ou la volonté de se venger de Mam qui avait éveillé son agressivité.
- « Je dois vraiment sortir ? », arrivai-je à articuler timidement.
Son regard fut cette fois encore plus sévère. Direct comme un coup. Un regard froid, obtus comme une arme posée directement sur ma poitrine. Il ne dépendait que de moi d’inventer quelque chose et de berner l’agresseur, ou bien que le sentiment affreusement douloureux de déchirement dans ma poitrine, et ensuite du sang épais, bouillant, se répandant dans mon corps, me permette de mourir.
- « D’après le tribunal, les enfants devraient être en contact avec leur père », bredouilla-t-il sarcastiquement.
Il n’acceptait pas le refus, voulait me montrer qu’il me dominait. Je me suis alors rendu compte que si je montais avec lui en voiture, ce serait un point de non-retour pour moi. Je ne savais pas comment tromper mon bourreau pendant le court chemin de la maison à la voiture. Dehors, il faisait sombre, et il y avait même du brouillard. Par endroit, le trottoir gelé rendait la marche difficile. Partout, il y avait des congères. Dans la rue faiblement éclairée, on ne voyait personne. Je ne pouvais pas distinguer de voitures qui passaient. J’entendais mon cœur qui battait la chamade. Les sons de l’extérieur me parvenaient à peine. Je me demandais si ma peur et mon effroi m’empêchaient de voir les vraies images ou si effectivement, nous ne croisions personne, qu’il n’y avait pas de passants. Ai-je fermé la porte de la maison ? Je me posais cette question complètement sans importance à ce moment-là. Je commençais à devenir folle en raison de la peur. Mon cerveau traitait des centaines d’informations inutiles et au lieu de chercher une solution, me soufflait continuellement de nouvelles versions de fins tragiques de ce trajet avec mon père. Pour me débarrasser de cette obsession, je commençais à conduire un dialogue intérieur. Aspirer, expirer, aspirer, expirer. Tu dois arrêter cette confusion de pensées. Calme-toi et commence enfin à réfléchir ! Regarde autour de toi. Avec une maîtrise apparente, je me rappelais moi-même à l’ordre en cherchant des personnes qui pourraient m’aider à me sortir de cette situation. Ma chère, du point de vue d’un passant, même s’il y en avait un, rien n’indique qu’il se passe quelque chose de mal. Vois toi-même ce que voit un passant fortuit de l’extérieur : un père va avec son enfant vers une voiture. Ils s’en vont sûrement quelque part. Personne ne remarquerait que tu es paralysée par la peur, et sa démarche mal assurée serait justifiée par la neige couvrant la rue et rendant la marche déséquilibrée. Personne ne penserait qu’il prend le volant ivre. La voix de la raison m’ôta tout espoir.
Trop grande pour les histoires inventées et pour mentir, mais pas assez adulte pour que quelqu’un me prenne au sérieux et me croie. Je compris qu’une personne étrangère, croisée par hasard, ne me serait d’aucun secours et que je devais dans cette situation inventer quelque chose. Le temps passait cruellement vite, à grands pas, nous séparant peu de la voiture. Tu verras que tout va bien se terminer. Des mots de réconfort se mêlaient à l’image de ses yeux troubles et de sa grimace d’ivrogne. La tête penchée sur le côté constituait le point d’interrogation à la fin de la question : « est-ce que cela pourrait bien se terminer ? ».
- « Prends place à l’avant. »
Il retira la main de mon épaule et passa de l’autre côté du véhicule pour s’installer à la place du conducteur.
Maintenant ou jamais ! Pensai-je. C’est maintenant l’unique moment. Je décidai en une fraction de seconde. Dès qu’il fut passé de l’autre côté du véhicule, je commençais à courir. Il devint furieux lorsqu’il s’en aperçut. Il était suffisamment ivre pour n’avoir aucune chance de me rattraper. Il monta au volant du van avec lequel il était venu. Il mit en route le moteur et enfonça de toutes ses forces l’accélérateur jusqu’au plancher. Les roues du véhicule commencèrent à patiner et à crisser en s’enfonçant de plus en plus dans la neige. Je tombais non loin de l’essieu avant. Le bruit du moteur de ce côté donnait l’impression que le véhicule était un lourd wagon de train en acier qui me réduirait en morceaux dès qu’il se mettrait en route. J’étais sûre que s’il réussissait, je mourrais. Ce n’était alors plus mon père, c’était un psychopathe maladivement convaincu de son bon droit. Lui ou moi. Je me suis posé la question.
Je sentis distinctement que l’adrénaline motivait mon corps à fuir, mon cœur commença à galoper transportant rapidement d’énormes quantités de sang vers les muscles. Les mollets, les cuisses, les bras et le dos se tendirent, devenant durs. Je me levais et me mis immédiatement à courir. Je tournais dans la première rue où un voisin avait un enclos massif autour de sa propriété. J’ai pensé que la solide grille en métal retiendrait la course folle du véhicule de mon père. Aussi longtemps que je ne me suis pas trouvée à l’abri derrière l’obstacle, je ne regardais pas derrière moi ; cependant, j’entendais toujours le vacarme têtu du moteur et le gémissement de plus en plus pitoyable de la traction. Il ne réussit pas à rouler. Lorsque je me sentis en sécurité, le sang afflua de tout mon corps directement vers mon crâne. Les émotions retombant rapidement augmentèrent la tension qui m’explosait la tête.
Le voisin s’aperçut immédiatement de mon intrusion. Cet homme simple, qui lui-même buvait de temps à autre, me regarda ainsi que mon père qui apparut par surprise dans la rue juste devant l’enclos. Il comprit vite la situation et avant que j’aie eu le temps de dire quoique ce soit, il expliqua d’un ton déterminé à mon père qu’il devait me laisser tranquille. Rentrer à la maison et se reposer correctement. Je pense que les voisins savaient que notre père nous maltraitait. Sans exiger d’explication, il me raccompagna jusqu’à la porte de la maison et attendit que je ferme derrière moi à clé. Avant de descendre l’escalier, il dit tout haut de n’ouvrir qu’à ma mère ou à ma sœur.
Tant que j’étais seule, je n’arrivais pas à maîtriser mon tremblement et réagissait par la peur à chaque bruit parvenant de la rue. Je voulais oublier le plus vite possible cet événement pénible. Je me demandais si maman me croirait si je lui racontais cette histoire. Un court moment pendant lequel l’eau des œufs n’eut pas le temps de s’évaporer complètement. Je ne voulais pas l’énerver. Elle pouvait penser que j’inventais, après tout je suis une enfant. Je décidai de garder cet événement pour moi.
La situation qui m’était arrivée ce soir-là, réveilla dans ma tête d’autres images horribles. Je le voyais avec un couteau poursuivant ma mère qui me serrait fortement contre sa poitrine comme si nous ne formions qu’un seul corps pendant la fuite. Je n’arrivais pas m’endormir pendant longtemps. Je me demandais si ces visions étaient l’effet de cette soirée d’émotions ou constituaient un écho du passé. Le souvenir nébuleux des événements pendant lesquels j’arrivais péniblement à respirer. Je ressentais la peur, la frayeur, mais aussi une unité incroyable avec maman. Je ne me souviens pas s’il y avait eu des scènes ou s’ils s’étaient disputés auparavant, en tous les cas, mon père ne contrôlait pas son comportement et faisait preuve d’une force surhumaine. Il n’y avait aucune chance de le calmer, on pouvait s’enfuir et prier qu’il ne nous rattrape pas. Je n’ai jamais eu le courage de demander à Mam si cet événement avait vraiment eu lieu.
More
Less
Translation education
Master's degree - UNIVERSITE DE LILLE FRANCE
Experience
Years of experience: 5. Registered at ProZ.com: Mar 2020. Became a member: Mar 2020.